7-8 X 2017- wycieczka w Góry Izerskie i do Wolimierza – wsi, w której tak przerażająca wielu Polaków idea multi – kulti stała się codziennością.
Wolimierz to niewielka wioska u stóp Gór Izerskich. Od zawsze zamieszkała przez niepokorne duchy, do dziś przyciąga nowych osadników, którzy wnoszą tu świeże pomysły i doświadczenia.
Prawie jedna czwarta mieszkańców to przyjezdni, nie tylko z różnych stron Polski ale i świata. Jak np. para Japończyków, Amerykanka, Hindus. Na odbywające się co roku festiwale muzyczne ściągają tłumy z całej Polski, Czech, Niemiec i dalszych stron Europy.
A wszystko to za sprawą grupy niebanalnych osób, które z pasją realizują swoje marzenia tworzenia alternatywnego świata, bez antagonizmów, gdzie promowana jest sztuka, rzemiosło, zdrowe jedzenie, tolerancja i wymiana tradycji.
Dzięki temu, podupadła pod koniec lat 80 wioska przemieniła się w miejsce magiczne, a miejscowych nie dziwią dredy i kolorowe stroje przybyszów, ani egzotyczne potrawy jak np. suchi.
Nocowaliśmy w agroturystyce u pani Edyty, która uzyskała II miejsce w kategorii „Najpiękniejsza Zagroda” na Dolnym Śląsku. Zwiedziliśmy pracownię artystyczną„Szklana Kuźnia”, gospodarstwo produkujące kozie sery i rozpoznawalną już w Europie „Klinikę Lalek” mieszczącą się w budynku dawnej stacji kolejowej, gdzie utworzono Międzyplanetarne Królestwo Sztuki. Ze stacji Wolimierz wylewa się wulkan pozytywnej i twórczej energii, społecznej aktywności i kreatywności. Odbywają się tu warsztaty teatralne, muzyczne, energii odnawialnych, prelekcje i pokazy filmów.
Po drodze do Wolimierza zatrzymaliśmy się w Mirsku, miasteczku o ciekawej historii, gdzie znajduje się wieża widokowa powstała w wyniku adaptacji wieży ciśnień i ścieżka dydaktyczno- turystyczna „Geopark- śladami dawnego górnictwa kruszców”.
Z Mirska wyruszyliśmy na ok. 9 km szlak do Wolimierza, biegnący początkowo wzdłuż Kwisy, a później ze wspaniałym ( choć trochę zachmurzonym) widokiem na Góry Izerskie.
Jeśli przyjąć stare powiedzenie, że dla prawdziwego turysty pogoda może być tylko dobra lub bardzo dobra, to trzeba przyznać, że pierwszego dnia mieliśmy bardzo dobrą. Natomiast, jeśli chodzi o drugi dzień, to cóż….z ambitnej 5- godzinnej trasy szlakiem z Ulicka na Smrek i Stóg Izerski do Świeradowa turyści wrócili jakby wyszli prosto z kąpieli w górskim strumieniu.
W autobusie odbyły się kompletne przebieranki, a do domów rozchodzili się w kapciach z butami w ręku, ciągle ociekającymi wodą , jak widać na jednym z ostatnich załączonych zdjęć.
Mimo tych przeciwności aury humory dopisywały, a konkluzja ostateczna była taka: jak mało człowiekowi do szczęścia potrzeba, wystarczy porządnie zmoknąć, a potem przebrać się w suche ciuchy.
Ps. na szczególne uznanie zasługują dwaj najmłodsi turyści – Maciek i Oskar, którzy tę mokrą trasę z uśmiechem na ustach przebyli.

Elżbieta Węgrzynowska